Nie ważne czy jest się dwudziestoletnim królem breakdance’u,
ojcem trójki nastoletnich córek, bramkarzem najlepszego klubu świata, polskim
hydraulikiem pracującym w księgarni czy trzecim synem arabskiego szejka, każdy
mężczyzna musi sikać. Szeroko rozłożyć nogi, spojrzeć w bezkresną przestrzeń
kosmosu, rozpiąć rozporek i lać, bo pęcherz ciśnie. Problemem dla mężczyzny
rzadko kiedy jest timing, cytując Pana Heńka spod 24h: „Sikam gdy musze,
nieważne gdzie jestem”. Władze wielu miast głowią się jak temu podejściu
zaradzić i ochronić niewinne krzaczki, samotne murki czy bramy.
W Warszawie tego problemu nie rozwiązuje się przy pomocy
nowych wychodków bądź dobrze oznakowanych drogowskazów pt.: „WC”. Nie,
zdecydowano się w tym aspekcie na rozwiązanie ekonomiczne, mało oryginalne i
zaściankowe. Na dobry początek podwyższono kary za oddawanie moczu w miejscach
publicznych, następnie uczulono strażników miejskich na takie „patologiczne
zachowania” oraz zainstalowano nowoczesny monitoring w celu odstraszania
biegających z pełnym pęcherzem dżentelmenów.
Jak większość osób wie, metoda ta zupełnie nie działa.
Najczęściej ukrywają się w krzakach rozgrzani polską wódką panowie, zbyt
zainteresowani swoim interesem, by dostrzec skrzętnie rozstawione kamery.
Strażnikami nikt o zdrowych zmysłach i chwiejnym kroku się nie przejmuje, a mandaty
częściej panowie gubią niż płacą.
Nie ma co ukrywać, męskie chamy sikające gdzie popadnie
nie są najlepszą wizytówką żadnego miasta. W każdym jednak miejscu gdzie żyje
ponad milion posiadaczy prącia, oddawanie moczu bywa kłopotliwe, bo to problem,
który spada na nas jak grom z jasnego nieba. Gdzieś trzeba się odlać, coś
trzeba wymyśleć, a przecież nie wypada wejść do
baru/restauracji/McDonalda/sklepu z zabawkami i po prostu skierować się do
toalety. Nie! Trzeba wpierw „zagrać” klienta, a co gorsza może nawet coś kupić,
jeżeli zamek WC jest magnetyczny lub przesiaduje w nim babka klozetowa. Dlatego
mężczyźni na całym świecie leją po krzakach, rowach, ścianach i koszach.
Jest jedno miasto (może jest ich nawet więcej), gdzie o
problemie męskiego pęcherza nie zapomniano. Miejscem tym jest Amsterdam. Tam
między Czerwonymi Latarniami, a pubami zawsze pełno było pijanych rybaków,
kupców i marynarzy. „Ciśnienie” wielu jegomościów powiodło nigdzie indziej, jak
na skraj kanałów, gdzie spokojnie mogli skupić się na czynnościach
fizjologicznych. Od czasu do czasu zdarzało się jednak, że wraz z moczem do
wody wpadał również dżentelmen w potrzebie.
Niestety, wielu musiało przypłacić swój błąd życiem, a co
najmniej cząstką honoru. Pewien zdolny Holender, zapewne kuzyn Szewczyka
Dratewki, wpadł niegdyś na świetny pomysł, który miał uratować kolejnych panów
przez utonięciem. Przy samych kanałach, zaledwie metr od nurtu wody zamontowano
gustowne zielone budeczki lub spiralki. Tam każdy mężczyzna (i kobieta
obdarzona paroma kilogramami odwagi oraz desperacją) może po dziś dzień oddać
to co wyprodukował jego brzuch z litra piwa.
Pozdrawiam,
J.