Dzielnica Czerwonych Latarni jest typowo „męską” atrakcją
turystyczną Amsterdamu. Wśród wąskich uliczek, wypełnionych balkonowymi
drzwiami, w których wiją się i zapraszają do środka pół-nagie kobiety, mało
która żona czy dziewczyna czułaby się przyjemnie. Dlatego wśród podnieconego
tłumu mężczyzn, głośno komentujących i wskazujących palcami na piersi czy tyłki
kokietek, rzadko widać turystki. Tu panują damy lekkich obyczajów,
porozdzielane według prostego schematu.

Przy pierwszym Coffeshopie Holandii – Buldogu - zaczyna się
centralna część Czerwonych Latarni. To tu przechodząc, przez uliczkę tak wąską,
że aż dwie osoby nie mogą iść koło siebie można spotkać najpiękniejsze, według
ogólnego odczucia, prostytutki. Na lewo stoją wysokie blondynki, na prawo
brunetki o ogromnych piersiach, a gdzieś dalej uśmiechnięte Latynoski. W
częściach oddalonych na wschód znajdują drzwiczki, gdzie prężą się Afroamerykanki oraz mulatki, wyglądające jak stereotypowe czarne kobiety.
Natomiast im dalej oddalimy się do słynnego Buldoga, tym więcej zobaczymy
nieciekawych, starszych, bardziej zużytych przez czas prostytutek.
Wszystkie pragną przyciągnąć do siebie jak najwięcej
klientów. Dlatego ubierają się w skąpe stroje kąpielowe, gorsety czy koszule
nocne. Jedne machają, a drugie pukają w szybkę, by zwrócić na siebie uwagę
przechodniów. Jeszcze inne zawadiacko palą papierosy lub pochylają się nisko, by
poprawić swoje jedenastocentymetrowe szpilki. Amatorzy ich wdzięków wciągnięci
w krótką rozmowę szybką dają się przekonać na małe suck-and-fuck za jedyne 50
euro, nie widząc, że popełniają straszny błąd.

Wkraczając do jednego z pokoików w Dzielnicy Czerwonych
Latarni wpierw czują ciepło oraz podniecanie by następnie poczuć się lekko
oszukanym. Gdyż za pół-stówy nie otrzymują
nieziemskiego sexu z prawdziwą Afrodytą. Po zainkasowaniu gotówki wyjaśnia
im się, że podstawowe suck-and-fuck zawiera grę wstępną polegającą na zrobieniu
loda z kondomem umieszczony na penisie oraz sexie w zaledwie jednej pozycji. Oczywiście
można wykupić, opcję „premium”: dużo więcej pozycji czy igraszek, lecz wtedy
trzeba wyciągnąć z portfela kolejne 50 euro. Istny kapitalizm, gdzie królują
kobiety bogatsze od swoich klientów.
Sex-Bizneswoman.
Pierwotna prostytucja związana byłą z potępionymi kobietami, zmuszonymi przez wojenne owdowienia czy ciężką sytuację materialną do
sprzedaży swojego ciała w celu zarobienia na chleb i wodę. We współczesnej Polsce do uprawiania najstarszego zawodu
świata „zmuszane” są studentki, emigrantki i kobiety o lekkich obyczajach
pragnące żyć wygodniej niż kasjerka z Tesco. Natomiast w Holandii wytworzyła
się wyższa klasa prostytutek, godna ochrzczenia mianem sex-bizneswoman.
Dla nich wykupienie pokoiku w Dzielnicy Czerwonych Latarni
to pierwszy krok do zrealizowania swojego biznesplanu. Zostanie prostytutką
jest świadomą decyzją zawodową. Wiąże się z podjęciem pracy wyczerpującej
fizycznie oraz psychicznie, ale wyjątkowo intratnej. Przeciętna dama lekkich
obyczajów zarabia w Amsterdamie średnio 7 tysięcy euro miesięcznie. Pieniądze
te zazwyczaj nie są „przepuszczane”, lecz inwestowane, gdyż „karierę” dziwki
można porównać z żywotem zawodowego sportowca.

Osoby żyjące z zawodowego uprawnia sportów wiedzą, że ich
kariera nie trwa wiecznie. Dlatego część zarobionych pieniędzy co mądrzejsi
kumulują w postaci nieruchomości lub funduszy inwestycyjnych. Pragną w ten
sposób zabezpieczyć swój byt doczesny, gdy powieszą korki czy narty na ścianie.
Podobnie jest z wieloma prostytutkami, które po paru latach handlowania swym
ciałem, posiadają salony kosmetyczne czy mieszkania przeznaczone do
wynajmowania.
Tak właśnie wygląda rzeczywistość w Dzielnicy Czerwonych
Latarni. Wśród wąskich uliczek Amsterdamu i tłumu podnieconych mężczyzn, stoją
kobiety świadome, które celowo podjęły niezbyt chlubny zawód; stoją i szukają
kolejnego portfela do wysuszenia. Nie mają nad sobą żądnych alfonsów, nikt ich
nie zmusza czy to siłą, czy psychicznie. Pracują, bo chcą i mogą robić to
leganie, a prawo je jeszcze chroni, zabraniając ich nagrywania lub robienia zdjęć.
W ten sposób w Holandii tworzy się pokolenie kobiet przedsiębiorczych.
Gdy tym czasem we Wschodniej Europie studentki ogłaszają się
w Internecie, by za 200 złotych za godzinę, uprawiając sex dorobić do
stypendium. Nie chroni ich prawo, a jedynie alfons ściągający od nich część
zarobków. Tworzy się w ten sposób grupa "biznesmanów", żyjąca z wypełniania podstawowych potrzeb mężczyzn. Pytanie co wolimy: gruboskrónych alfonsów czy przedsiębiorcze prostytutki?