Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

niedziela, 12 maja 2013

Prostytutki-bizneswoman, czyli witam w Dzielnicy Czerwonych Latarni


Dzielnica Czerwonych Latarni jest typowo „męską” atrakcją turystyczną Amsterdamu. Wśród wąskich uliczek, wypełnionych balkonowymi drzwiami, w których wiją się i zapraszają do środka pół-nagie kobiety, mało która żona czy dziewczyna czułaby się przyjemnie. Dlatego wśród podnieconego tłumu mężczyzn, głośno komentujących i wskazujących palcami na piersi czy tyłki kokietek, rzadko widać turystki. Tu panują damy lekkich obyczajów, porozdzielane według prostego schematu.



Przy pierwszym Coffeshopie Holandii – Buldogu - zaczyna się centralna część Czerwonych Latarni. To tu przechodząc, przez uliczkę tak wąską, że aż dwie osoby nie mogą iść koło siebie można spotkać najpiękniejsze, według ogólnego odczucia, prostytutki. Na lewo stoją wysokie blondynki, na prawo brunetki o ogromnych piersiach, a gdzieś dalej uśmiechnięte Latynoski. W częściach oddalonych na wschód znajdują drzwiczki, gdzie prężą się Afroamerykanki oraz mulatki, wyglądające jak stereotypowe czarne kobiety. Natomiast im dalej oddalimy się do słynnego Buldoga, tym więcej zobaczymy nieciekawych, starszych, bardziej zużytych przez czas prostytutek.

Wszystkie pragną przyciągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Dlatego ubierają się w skąpe stroje kąpielowe, gorsety czy koszule nocne. Jedne machają, a drugie pukają w szybkę, by zwrócić na siebie uwagę przechodniów. Jeszcze inne zawadiacko palą papierosy lub pochylają się nisko, by poprawić swoje jedenastocentymetrowe szpilki. Amatorzy ich wdzięków wciągnięci w krótką rozmowę szybką dają się przekonać na małe suck-and-fuck za jedyne 50 euro, nie widząc, że popełniają straszny błąd.


Wkraczając do jednego z pokoików w Dzielnicy Czerwonych Latarni wpierw czują ciepło oraz podniecanie by następnie poczuć się lekko oszukanym. Gdyż za pół-stówy nie otrzymują  nieziemskiego sexu z prawdziwą Afrodytą. Po zainkasowaniu gotówki wyjaśnia im się, że podstawowe suck-and-fuck zawiera grę wstępną polegającą na zrobieniu loda z kondomem umieszczony na penisie oraz sexie w zaledwie jednej pozycji. Oczywiście można wykupić, opcję „premium”: dużo więcej pozycji czy igraszek, lecz wtedy trzeba wyciągnąć z portfela kolejne 50 euro. Istny kapitalizm, gdzie królują kobiety bogatsze od swoich klientów. 

Sex-Bizneswoman.

Pierwotna prostytucja związana byłą z potępionymi kobietami, zmuszonymi przez wojenne owdowienia czy ciężką sytuację materialną do sprzedaży swojego ciała w celu zarobienia na chleb i wodę. We współczesnej Polsce do uprawiania najstarszego zawodu świata „zmuszane” są studentki, emigrantki i kobiety o lekkich obyczajach pragnące żyć wygodniej niż kasjerka z Tesco. Natomiast w Holandii wytworzyła się wyższa klasa prostytutek, godna ochrzczenia mianem sex-bizneswoman.

Dla nich wykupienie pokoiku w Dzielnicy Czerwonych Latarni to pierwszy krok do zrealizowania swojego biznesplanu. Zostanie prostytutką jest świadomą decyzją zawodową. Wiąże się z podjęciem pracy wyczerpującej fizycznie oraz psychicznie, ale wyjątkowo intratnej. Przeciętna dama lekkich obyczajów zarabia w Amsterdamie średnio 7 tysięcy euro miesięcznie. Pieniądze te zazwyczaj nie są „przepuszczane”, lecz inwestowane, gdyż „karierę” dziwki można porównać z żywotem zawodowego sportowca.



Osoby żyjące z zawodowego uprawnia sportów wiedzą, że ich kariera nie trwa wiecznie. Dlatego część zarobionych pieniędzy co mądrzejsi kumulują w postaci nieruchomości lub funduszy inwestycyjnych. Pragną w ten sposób zabezpieczyć swój byt doczesny, gdy powieszą korki czy narty na ścianie. Podobnie jest z wieloma prostytutkami, które po paru latach handlowania swym ciałem, posiadają salony kosmetyczne czy mieszkania przeznaczone do wynajmowania.

Tak właśnie wygląda rzeczywistość w Dzielnicy Czerwonych Latarni. Wśród wąskich uliczek Amsterdamu i tłumu podnieconych mężczyzn, stoją kobiety świadome, które celowo podjęły niezbyt chlubny zawód; stoją i szukają kolejnego portfela do wysuszenia. Nie mają nad sobą żądnych alfonsów, nikt ich nie zmusza czy to siłą, czy psychicznie. Pracują, bo chcą i mogą robić to leganie, a prawo je jeszcze chroni, zabraniając ich  nagrywania lub robienia zdjęć. W ten sposób w Holandii tworzy się pokolenie kobiet przedsiębiorczych.

Gdy tym czasem we Wschodniej Europie studentki ogłaszają się w Internecie, by za 200 złotych za godzinę, uprawiając sex dorobić do stypendium. Nie chroni ich prawo, a jedynie alfons ściągający od nich część zarobków. Tworzy się w ten sposób grupa "biznesmanów", żyjąca z wypełniania podstawowych potrzeb mężczyzn. Pytanie co wolimy: gruboskrónych alfonsów czy przedsiębiorcze prostytutki?