Rzym to miasto pełne przepięknych posągów, majestatycznych
budynków, zakorkowanych ulic i przeróżnych zapachów. W pizzeriach pachnie
świeżym ciastem, na niektórych ulicach uryną, w toaletach chemią. A na pewnym
moście holenderskim coffeeshopem. Również w parkach roztacza się tu i ówdzie
rozpoznawalny aromat palonej marihuany lub haszu, a przechodniów to wcale nie
dziwi, nie oburza czy frustruje. Wręcz przeciwnie, jest to dla nich coś
zwyczajnego i powszechnego. Dziś będzie o marihuanie w Rzymie.
Dilerzy pracujący dla draglordów to zazwyczaj ludzie o ciemniejszym
kolorze skóry. Nie chcę zabrzmieć na rasistę, ale prędzej spotkacie Ukraińca
witającego radośnie Rosjanina na Krymie niż białego dilera na ulicy. Są to
jednak ludzie poukładani jak w najlepszej korporacji. Jest brandmenager od
marihuany i HRowiec, który zapewni ważnym pracownikom odpowiednie warunki oraz
będzie dbał o zachowanie w miejscu pracy. Niestety, mają nędznego człowieka od
PR’u, dlatego włoscy politycy od pewnego czasu podnoszą temat legalizacji
narkotyków. Bo przecież nie można ściągnąć podatku z dilera.
Diler „na umowie” nie jest jedynym dostawcą stojącym w parku
czy na zielonym moście. Można tam spotkać także studentów czy imigrantów,
którzy chcą sobie dorobić, bo prawo włoskie jest raczej łagodne. Dopiero
posiadanie przy sobie 10 gramów grozi uznaniem za osobę nieposiadającą marihuany
dla celów własnych, czyli utratą towaru i (czasem) mandatem. Mandatem. W Polsce
dentysta z 0,5 wylądował na rok w zakładzie zamkniętym. Co kraj to obyczaj.
Oczywiście każdy chce zarobić na jednym gramie jak najwięcej,
także cenę towaru się zawyża, szczególnie na widok zagubionych turystów.
Dlatego, jeżeli kiedykolwiek będziecie z nimi rozmawiali, to Dr Zdrowy Rozsądek
w swojej ostatniej książce zaleca targowanie, zbijanie ceny i nie przystawianie
na pierwszą lepszą ofertę. Szczególnie, gdy Pan Diler sam do was podejdzie. Inaczej
mają się sprawy, gdy będziecie podchodzili do ludzi w parku i pytali o pomoc w
znalezieniu paru gramów. W takimi wypadku należy się wystrzegać ludzi proponujących
przyniesienie odpowiednich substancji za 10 minut, gdy wy będziecie czekać
grzecznie w parku. To zwyczajna ściema, wasz kolega z RPA o miłym uśmiechu
wyparuje, tak samo jak przekazane mu 7 euro (cena jednego grama marihuany).
Interesującym miejscem do zobaczenia i powąchania jest
wspominamy wcześniej zielony most, a dokładnie Ponte Sisto. To właśnie nad tą
malowniczą kładką z XV wieku, wybudowaną na zlecenie Papieża Sykstusa IV,
roztacza się zapach wyjęty prosto ze słynnych holenderskich coffeeshop’ów. Poruszają
się po nim przypadkowi i nieprzypadkowi turyści, rozweseleni studenci oraz
przyczajeni dilerzy. Policja zdaje sobie sprawę z istnienia tego miejsca, ale
raczej nikt się nim nie przejmuje.
Kupienie gańdzi w Rzymie po godzinie 21.00 jest zadaniem
prostym, nie wymagającym jakiegoś szczególnego przygotowania czy znajomości
włoskiego. Trudność takiej czynność można zrównać z wyjściem po piwo i chpisy.
Należy jednak zdawać sobie sprawę, iż posiadanie np. haszu nadal nie jest
legalne we Włoszech, choć społecznie akceptowalne. Ciężko stwierdzić czy to
dobrze czy źle, ale na pewno dzięki temu więcej osób chodzi po Wiecznym Mieście
z bananem na twarzy.
Pozdrawiam,
J.