Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

niedziela, 9 marca 2014

Pizza u Pana Wąsika

Włoska restauracja to hasło tak proste, że każdy ośmiolatek (nawet taki z dysleksją) jednym tchem wymieni szybko, co się tam podaje, jak długi wąs powinien mieć właściciel oraz jak cienkie jest ciasto pizzy. Niestety po całym świecie porozrzucanych jest pełno miejsc, które dumnie nazywają się włoską knajpą, ale gdy dochodzi do serwowania jedzenia to ciężko stwierdzić, czy ma się do czynienia z marną podróbką czy słabym żartem. Nie zawsze jest to obelga - nawet najlepsze miejsca podające makaron i placki, mieszczące się w Italii nie są prawdziwie włoskie. W czasie mojego pobytu w Rzymie miałem przyjemność podjadać w wielu lokalach, ale tylko o jednym mogę powiedzieć – to była prawdziwa włoska knajpa.



W zaułkach stolicy ojczyzny Alessandro Del Piero, niedaleko Piazza Navona mieści się najprawdziwsza włoska pizzeria o dumnej nazwie „Pizzeria da Baffetto”. Lokal z zewnątrz nie wyróżnia się niczym specjalnym, co najwyżej brązowymi drzwiami i wąsistym szyldem. W środku pachnie mąką i piecem, a grubszy kelner szybko przechwytuje klientów, nim ktoś zdąży się przyjrzeć przedsionkowi. Pan Rizzo zaprowadził nas do niewielkiej sali, gdzie w stu dwudziestu procentach wykorzystano przestrzeń daną przez cztery ściany. Usiadłem naprzeciwko wahadłowych drzwi prowadzących do kuchni. Przez małą szparę widziałem wysokiego mężczyznę dumnie wirującego w powietrzu plackiem.

Najciekawiej wyglądały jednak drewniane ściany wypełnione po brzegi plakatami oraz zdjęciami słynnych zawodników AS Romy, klubu piłkarskiego mieszczącego się w mieście stołecznym. Najwięcej naliczyłem podobizn Francesco Tottiego, legendarnego kapitana zespołu z Rzymu. Dostrzegłem tam jego najnowsze zdjęcia oraz plakaty, które pamiętają zeszły wiek. Na honorowym miejscu wisiała fotografia zrobiona w restauracji „Baffetto”, na niej drobny starszy pan z białym wąsikiem ściskał rękę słynnego zawodnika.


Jegomościem stojącym po prawicy znanego sportowca był właścicielem knajpy. Po całym lokalu porozwieszane było wiele zdjęć pana Wąsa (Baffetto), na których ściska on rękę mniej lub bardziej znanych Włochów. Niektóre zdjęcia były podpisane, inne nie, ale zawsze widniał na nich biały szlaczek rosnący pod nosem owego dżentelmena. Jedynym miejscem, w którym nie widziałem jego podobizny była toaleta. Tam natomiast czekał na mnie metalowy symbol Rzymu – pedał uruchamiający dopływ wody w zlewie, o którym pisałem niedawno.

Jak wiadomo włoskiej knajpy nie zdobią tylko zdjęcia jego właściciela, ale jedzenie, o którym mogę powiedzieć tylko jedno – cudowne, świetne, wyśmienite. Pizza nie miała idealnie okrągłego kształtu, była raczej jajowata, lekko przypalona na spodzie, ale smakowała jak żadna inna. Cieniutkie ciasto ledwo wyczuwałem, a dodatków nie rozdrobniono i poukładano co do centymetra, tylko rzucono ich tyle, ile mieściło się w obrębie ciasta na pohybel wszystkim zasadom. Nim zdążyłem się skapnąć, że przecież powinienem zrobić temu cudu zdjęcie, to już rozpływałem się nad ostatnim kęsem. Niestety słaby ze mnie hipster, także musi wystarczyć Wam zdjęcie pustego talerza.



Poza wyśmienitym jedzeniem oraz ciekawym wnętrzem w Baffetto odnalazłem jeszcze jeden ważny stempel dla włoskiej knajpy – tłum Włochów. Masa tubylców zawsze jest dobrą rekomendacją dla restauracji, a tym bardziej, gdy przy stołach siedzą ludzie pochodzący z różnych pokoleń. Widziałem młodzież pogrążoną w robieniu sobie wspólnych zdjęć, parę trzydziestolatków jedzących romantyczną kolację oraz emerytów przeżuwających makaron niczym wielbłąd siano.


W Pizzerria Baffetto poczułem się jak w prawdziwej włoskiej ristorante. Nie zwykłem nikomu zbytnio słodzić czy upiększać prawdy, dlatego wierzcie mi, że tego miejsca w trakcie swojego wyjazdu do Rzymu nie możecie ominąć. Pamiętajcie jednak, że zjedzenie tam pizzy wiąże się z ryzykiem zakochania się w podawanym jedzeniu oraz znienawidzeniu rodzimego „Da Grasso” czy „Włoskiej restauracja u Heli”.    

Pozdrawiam,
Jeska