Na Ursynowie od ponad roku pewni młodzi ludzie prowadzą
pizzerię pod nazwą „Biesiadowo”. Jest to restauracja franczyzowa, by ją
prowadzić trzeba wykupić licencję, spełnić odpowiednie warunki metrażowe i
podawać to, co nakazuje centrala. W
menu można znaleźć pizzę o swojskiej nazwie w stylu: „Wiejski Gangster” czy „Lato
na Wsi” lub giganty o średnicy 57 cm. Biesiadowo jak każda knajpa serwująca
popularne placki szczyci się podawaniem prawdziwych włoskich pizz, z którymi
miałem sporo styczności w Rzymie. Dlatego dla porównania i pewnej świadomości,
serwuje tu cztery przypadki włoskich pizz.
Pierwszego dnia (a właściwe po pierwszej godzinie spędzonej
w Rzymie) stanąłem w miejscu, w którym mogłem zakupić pizzę i to zrobiłem.
Niestety, nie znalazłem się w małej, rodzinnej włoskiej knajpce pachnącej
palonym drewnem i świeżymi pomidorami. Niedaleko hostelu, prowadzony burczącym
żołądkiem, wraz z Zającem odnalazłem miejsce ociekające emigrantami z Bliskiego
Wschodu, gdzie pizza była prostokątna, za blatem stał Emir lub Hemir, a po jego
lewej stronie wirował kawał mięsa kojarzący się z polskimi kebabami.
Otrzymaliśmy, jak się pewnie już domyślasz, nędzną imitację
pizzy. Podgrzany w piekarniku kwadrat, odcięty od wielkiego prostokąta, został
zważony a następnie podany na papierowej tacy. Smakował nam nim nie zaspokoiliśmy
pierwszego głodu, potem całe zauroczenie prysło, a wielki napis wiszący na
wejściu stał się nagle czytelny i jasny: KEBAB. Nie ukrywam, że już nigdy
więcej nie stołowaliśmy się podobnych miejscach.
Cena za kawałek pizzy – ok. 3 euro. Ocena lokalu: 3
Innego dnia tuż przed zwiedzeniem wypełnionej chińskim
turystami, małymi Australijczykami oraz zakonnicami Bazyliki św. Pawła
wylądowaliśmy w bardziej lokalnej odmianie miejsca, gdzie podaje się kwadratową
pizzę. Na wejściu poczuliśmy, że wylądowaliśmy w krainie pizzy, bo za szklaną
szybą prezentowały się wytwory kuchenne, które nie śniły się nawet Magdzie
Gessler . Obok tradycyjnego pomidorowo-mięsnego kawałka prezentował się prostokąt
naszpikowany zieloną brokułom, pomarańczami oraz fetą. Parę kawałków dalej, na
srebrnej tacy wylegiwał się placek z fioletowymi kwiatami wraz z czymś, czego
nazwy nie pamiętam.
Po spróbowaniu wcześniej zważonego i podgrzanego kwadratu
wiedzieliśmy już, że nie jest to nasza ostatnia wizyta w tym przybytku smaku.
Tak dobrą pizzę znaleźliśmy tuż przy metrze, w części oddalonej do szlaków turystycznych,
gdzie w zasięgu wzroku nie widzieliśmy żadnego innego miejsca serwującego
jedzenie. Trzeba czasem zboczyć z wygodnej ścieżki, by znaleźć takie małe
niebo.
Cena za kawałek pizzy – ok. 4,5 euro. Ocena lokalu: 4+
Pierwszej nocy, prowadzeni przez dwie polskie Erasmuski
mieszkające we Włoszech odnaleźliśmy pizzerię prawdziwego Rzymianina - pana „Baffetto”,
co po włosku znaczy po prostu „wąsik”. Swój przydomek starszy Włoch otrzymał z
uwagi na niezwykły biały wąs rosnący tuż pod jego nosem. Jego wyprofilowane
włoski nie rozkładały się nad ustami, raczej otaczały one i wskazywały na jego
nos, jakby chciały przenieść się ciut wyżej bliżej brązowych oczów potomka Romusa
i Romulusa.
Ściany pizzerii przyozdobione były zdjęciami właściciela ze
sławnymi Włochami oraz podobiznami piłkarzy AS Romy, ale o tym opowiem innym
razem, przejdę do jedzenia. Nasze okrąglutkie placki były tradycyjnymi, cienko
przygotowanymi, jakby od niechcenia, kawałkami prawdziwej Italii. Spód w paru
miejscach cechował się czarnymi plamami, które jednak nie rujnowały smaku
dania, a wręcz je podkreślały i dodawały mu przedziwnego aromatu. Jak dla mnie
strzał w dziesiątkę.
Cena za pizzę – ok. 10 euro. Ocena lokalu: 5-
Na ostatnią pizzę wybraliśmy się z parą poznanych w hostelu
Australijczyków, którzy podobnie jak my o godzinie 20:00 po całym dniu zwiedzania
nie mieli w głowie nic innego tylko ochotę na kawałek dobrej kolacji. Niestety,
bezrefleksyjnie podążyliśmy za nimi do typowo turystycznej knajpy. Nim
zdołaliśmy zaprotestować wobec takiego wyboru zostaliśmy usadzeni przy stoliku,
a wokół nas zaczęła się kręcić tak wesoła kelnerka, że aż głupio było nam już
wyjść.
W takich knajpach jedzenie nigdy nie jest szałem, alkohol
smakuje jak zawsze, a ceny są lekko „podbite”, ale właściwie nie ma co
narzekać. Nikt nas nie obrabował, głodni nie wyszliśmy, a wręcz weseli po serii
żartów panny Weroniki. Co tu dużo pisać – było jak w typowej turystycznej
knajpce, żołądka nam nie urwało, jedzenie pozostawiło po sobie dobre wrażenie.
Cena za pizzę – ok 12 euro. Ocena lokalu 4-
Wydarzenia w Rzymie nie rzuciły cienia na moje wcześniejsze
przemyślenia i odczucia, pizza włoska jest dobra, ale trzeba wiedzieć gdzie ją
podają. Jeżeli liczycie, że smacznie zjecie w kebabie to żal mi waszych kubków
smakowych, ale wasz portfel na pewno Was za to pokocha. Poszukując raju dla
podniebienia trzeba czasem zejść z typowego turystycznego szlaku, skręcić w
mniej uczęszczane uliczki i odszukać lekko zużytych, ale schludnych drzwi. Tam
za szybą czeka pewien włoski magik, który z kawałkiem ciasta i mąki robi cuda,
których nie pokazują w Master Chefie czy innym (teoretycznie) kulinarnym
programie.
Pozdrawiam głodnych,
Jeska