Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

czwartek, 20 marca 2014

O kibicach z Lizbony

Wiele się ostatnio pisze o kulturze kibicowania, stadionowych chuliganach, racach i osobnikach zwanych „piknikami”. Ci krytykują fanatyków za ich racowiska, ostry język oraz wprowadzanie nerwowej atmosfery. Otrzymują w zamian stertę obelg przyrównujących ich do homoseksualistów czy psów. Nie potrafię wskazać w Polsce miejsca, w którym odnaleziono złoty środek, gdzie obie grupy żyją w zgodzie, a w rzekach płynie mleko. Natomiast widziałem, na czym polega kibicowanie w Lizbonie. Może mleka w rzece nie mają, ale i tak jest fajnie.

Estádio da Luz

Lizbona jest domem dwóch wielkich portugalskich zespołów – Benfiki i Sportingu. Wraz z FC Porto, ta Wielka Trójca rządzi i dzieli w rodzimej lidze oraz pucharach. Jeżeli po ostatniej ligowej kolejce nie zajmą wspólnie wszystkich stopni podium, to gazety będą pisały o szoku, kataklizmie i klęsce trenera, którego posada wisi na włosku. Mówimy więc o dwóch klubach rywalizujących o najwyższe stawki na macierzystej arenie. Benfice kibicuje ponoć 8 milionów Portugalczyków, ale i stadion Sportingu o pojemności ponad 50 tys. krzesełek praktycznie zawsze jest wypełniony po sam brzeg.

W stolicy Portugalii pomieszkiwałem trochę u mojej znajomej – Tiffany. Wraz z nią mieszkał jej brat Pedro - cichy, chudy okularnik, w którego pokoju spodziewałem się zobaczyć plakaty ze Star Warsów lub Władzy Pierścieni, a nie z gwiazdami Benfiki Lizbona. Okazało się, że jeżeli mamy o czymś rozmawiać, to na pewno jest tym czymś piłka nożna. Nim się obejrzałem zostałem zaproszony na mały tour po Estádio da Luz, czyli do domu jego „Orłów”.

W stadionowym sklepie można kupić wszystko z logo Benfiki, nawet wino
Musieliśmy uczestniczyć w zorganizowanej wycieczce prowadzonej po angielsku i portugalsku (nikt nie wpuści na 65tysiecznika dwóch chłopaczków), ale Pedro, gdy tylko mógł. dopowiadał to, czego zabrakło w wykładzie przewodnika. Mimo że była to już jego piąta wycieczka po Estádio da Luz, to w jego oczach widziałem małego dzieciaka, który bardzo się cieszył z tej wizyty. Po 3 godzinach zwiedzania szatni, murawy, lóż VIP itp. kierowaliśmy się do domu, gdy zza bloków wyrósł przed nami stadion Sportingu, który nazywany jest przez kibiców Benfici kiblem lub klozetem, z uwagi na jego zielony kolor. Brat Tiffany uznał, że żartuję, gdy spytałem go, czy odwiedzimy też drugi obiekt.

Wieczorem, wraz z bandą studentów z Portugalii, którzy różnią się od naszych tylko ciemniejszą karnacją, udałem się na piwo. Za barem spotkałem wesołego chłopaka, szeroko uśmiechniętego i żartującego sobie z resztą „załogi”. Skrzywił się jednak jakbym kopnął go w jaja, gdy na pytanie „Co podać?” odpowiedziałem: „Portugalskie piwo”. Na moją zdziwioną minę odpowiadał skrzywiony, że ma taki trunek, ale go nie poda bo to Sagres. Polecił mi za to Super Bock wychwalając jego smak pod niebiosa i zalecając mi jego kupno w pobliskim sklepie. Dla mnie oba piwa smakowały podobnie, nawet butelki mają praktycznie identyczne, ale dla niego Sagres smakuje jak gówno, bo jest sponsorem „głupiej” SL Benfica, a Super Bock uwielbia, bo wspierał wielki Sporting.

Kibica spotkałem również na lotnisku, gdy z Lizbony leciałem do Walencji. Przy bramkach magnetycznych strażnik celny kazał mi wyjąć wszystko z kieszeni na jego oczach. Gdzieś między wypakowywaniem lewej i prawej kieszeni spodni, usłyszałem głośne: „What is this?!”. Lekko przestraszony basowym głosem prawie dwumetrowego Portugalczyka spojrzałem, na co wskazuje jego ogromna ręka. Była to mała, pognieciona karteczka przypominająca bilet metra, a dokładnie karta wstępu na stadion Benfiki. Przejętą minę wielkoluda szybko zastąpił szeroki uśmiech, a agresywny ton cichy szept: „My friend this is shit, only Sporting, only Sporting”. Po czym pożegnał mnie łącząc palec obu rąk w „S”.


W Lizbonie miałem przyjemność poznać świat kibiców od zupełnie innej strony. Nie ma w nim miejsca na fizyczne starcia i racowiska, są za to ludzie kochający swoje kluby, chwalący je na każdym kroku. Oczywiście, nie pałają oni sympatią do lokalnych przeciwników, lubią dopiec rywalowi i wskazać, czemu jest słabszy, ale to wszystko tylko pewna poza, maniera oraz luźna zgryźliwość. Bo każdy ma swój klub, idoli i stadion. Łączy ich miłość do piłki, a nie musi dzielić krata lub szwadron policji. 

Pozdrawiam,
Jeska