Wszedłem do środka i wziąłem urzędowy numerek,
spojrzałem na wielki ekran wskazujący aktualnie obsługiwaną osobę – 542.
Spojrzałem na swój świstek – 562, przedemną jest 20 osób, z czego większość to
emerytki. Zwykle w takim momencie usiadłbym grzecznie, wyjąłbym dokumenty i
czekałbym na moją kolej. Nie miałem jednak żadnych dokumentów, tylko pusty
brzuch oraz cieknącą ślinkę na ustach. Znajdowałem się bowiem w najlepszej
cukierni w Sintrze, gdzie w wypadku 20 osobowej kolejki można mówić o
szczęściu.

Portugalczycy kochają ciasteczka i doskonale wiedzą, które
są warte uwagi, a które nie. Dlatego te najsłynniejsze „Pasteis de Belem”
uznawane są za najlepsze ciastka świata. By zdobyć choć jeden słynny smakołyk
należy stać w kolejce od 10 do 50 minut! Mowa tu tylko o kolejce „na wynos”, o
miejsca siedzące jest równie trudno co o audiencje u portugalskiego prezydenta.
Osoba przyjmująca zamówienie nigdy nie pyta „co podać?” tylko „ile dla państwa?”.
Wszystko dlatego, że skromnie
wyglądający lokal jest jedynym miejscem gdzie można je kupić. Co wynika z
pilnie strzeżonego przepisu, który znają zaledwie 3 osoby.
Dzięki temu nie ma mowy o żadnych podróbkach czy
naśladowcach, choćby zbliżających się w kunszcie do mistrzów z Lizbony. Turyści
często nie rozumieją tak wielkiego zainteresowania tym miejscem do póki sami
nie wystoją 30 minut i nie zakupią tych drobnych porcji ambrozji. Po czym
powtarzają tylko „Oh my! Oh my!”.
Pasteis de Belem to paszteciki ( w rozumieniu angielskim) z
ciasta francuskiego, wypełnione kremem śmietankowym, zapieczone i posypane cynamonem. Są cudem kulinarnym, ambrozją dla podniebienia oraz poezją dla kubków
smakowych. Kosztują zaledwie 2 euro, co sprawia, że prawie każdy może pozwolić
sobie na kawałeczek nieba w swoim brzuchu.
Natomiast wizyta w cukierni w Sintrze, gdzie otrzymuje się numerek w
kolejce, miała słodko-gorzki smak. Po podbojach w Belem, oczekiwałem kolejnego
olśnienia mojego ubogiego wachlarzu smakowego. Niestety, ten przybytek w niczym się nie specjalizował co spowodowało najgorsze: musiałem wśród tęczy ciastek,
ciasteczek i ciastuniek wybrać jedno dla mnie. Nie dałem rady. Wziął 3 różne
smakołyki bo chciałem być pewny, że nic godnego uwagi nie ominie mojego żołądka.
Różowiutka rurka, wypełniona czekoladą była wyśmienita,
rogalik posypany białym cukrem i pasteis o smaku jabłka również mi smakowały,
ale nic nie zbliżyło się nawet na kilometr do osławionych pasztecików z Belem. Mój żołądek
został zdradzony, a podniebienie domagało się czegoś lepszego, godnego
wcześniejszego przysmaku.
Niestety nic już nie posmakuje mi tak samo. Po zjedzeniu
Pasteis de Belem wszystko inne traci swój urok, Słońce przestaje grzać, a zimna
woda nie orzeźwia. Zakochałem się po uczy w przysmaku z Lizbony. Dziś jestem
iście werterowskim kochankiem jedzącym ptasie mleczko z obrzydzeniem i
wzburzającym się na widok świeżego serniczka. Taka jest cena posmakowanie
ambrozji smaku.
Pozdrawiam płacząc w koncie,
J.