Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

czwartek, 22 sierpnia 2013

Życióweczka vol. V: spotkanie z Julią i Paktofoniką

Życióweczka - krótka forma literacka, zawierająca prawdziwe opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka. Ma wydźwięk humorystyczny, może jednak zawierać pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju lub niezwykłe zdarzenie.

Dziś dwie życióweczki jedna z Pragi, druga z Alicante.

 

8 lipca 2013 roku

Drugiego dnia mojego pobytu w Hiszpanii poza zderzeniem z bykiem zaliczyłem jeszcze jedną życióweczkę. Właśnie otwierałem drugie piwo o zatrważającej pojemności 0,33 l., gdy usłyszeliśmy wraz z moim Couchsurferowym gospodarzem przekręcanie zamka w drzwiach. Była to nowa współlokatorka Ruiza, prosto z Polski. Nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać i szczerze mówiąc nawet się nad tym nie zastanawiałem. Cieszyła mnie możliwość porozmawiania z kimś po polsku, ale mimo wszystko to na prawej ręce znajdująca się wtedy w temblaku skupiałem swoje myśli.

Na początku zwątpiłem nawet, że to na prawdę ta osławiona Polka, a nie rodowita Hiszpanka. Nim ją, bowiem zobaczyłem usłyszałem jej akcent oraz parę słów, które wyciągnąłem z nawału zdań, jakimi obrzuciła mojego gospodarza na wejściu. Czuć było w tym wszystkim latynoski akcent i temperament. Zrobiło mi się trochę głupio gdy pomyślałem, że sam ledwo sklejam 2 zdania na krzyż po hiszpańsku.
Gdy jednak tylko ją zobaczyłem od razu uciekło poczucie wstydu zastąpione sporą dawką zdziwienia oraz radości, bowiem w drzwiach salonu (gdzie spałem) małego mieszkania w Alicante stanęła Julia. Moja koleżanka z pierwszej klasy liceum, której nie wiedziałem pięć lat!



Świat jest mały. Okazuje się, że nie wiesz, kiedy duchy twojego liceum mogą Cię złapać, nawet, gdy uciekniesz ponad 2 tysiące kilometrów od jego budynku. Nie można nawet wykluczyć spotkania gdzieś tam w mieszkaniu lekarza-hipisa swojego kolegi lub koleżanki z ławki, za co dziś opatrzności dziękuje, bo Julia wiele mi o Hiszpanii opowiedziała. Ale co by było gdyby spotkał mojego stręczyciela z podstawówki?

27 września 2013 roku

Krążyłem późnym wieczorem po czeskiej Pradze, gdy nagle w uch wpadły mi wersy Paktofonikii „Gdyby”. Przystanąłem i zacząłem się rozglądać w celu odnalezienia źródła dźwięku. Okazało się, że był to telefon dwójki osób ubranych w kolarskie stroje wyszukujących czegoś po mapie. Do ich rowerów przypięta była torba, z której wystawał egzemplarz Rzeczypospolitej lub Wyborczej, co upewniło mnie w przekonaniach, iż była to para zagubionych Polaków. Radosnym krokiem podszedłem do nich i spytałem czy nie potrzebują jakieś pomocy.


Bardzo jej potrzebowali, choć nie chodziło im wcale o drogę do Mostu Karola czy centrum miasta. Troszkę speszeni spytali czy przypadkiem nie wiem gdzie tu można zakupić marihuanę. Troszkę zdzwiony (państwo byli mocno 40+) wytłumaczyłem im o możliwości nabycia czegoś od czarnoskórych dilerów pałętających się po centrum lub w barach. Ci grzecznie mi podziękowali, wsiedli na rowery i przy akompaniamencie kawałka PFK „ Ja to ja” powoli się oddalili.