Gdy polscy policjanci zwijają się jak w
ukropie by złapać kolejnego 17-latka z 0.034 grama to w tym samym czasie
szwajcarscy strażnicy więzień cieszą się, że osadzeni popalają sobie jointa
między spacerkiem a obiadem. Brzmi to śmiesznie, ale z opublikowanego w piśmie
"International Journal of Drug Policy" wynika jeden wniosek: palenie
trawki wpływa pozytywnie na więźnia i jego otoczenie.
Szczególnie cieszą się z tego
strażnicy, którzy nacodzień się z nimi stykają. Zjarani więźniowie są ponoć
dużo przyjemniejsi, uśmiechnięci oraz jedzą wydawane im posiłki z większą
satysfakcją. Nie ma mowy o agresji lub jakimkolwiek negatywnym zachowaniu.
Pracownicy szwajcarskich placówek obawiają się wręcz, że ograniczenie
konsumpcji miękkiego narkotyku przyniesie więcej złego niż dobrego.
Według badań od 50 do 80 proc.
osadzonych lubi sobie przypalić i przypala jointa w miejscu odosobnienia.
Dzięki temu, jak sami tłumaczą, łatwiej jest im przetrwać traumę osadzenia pod
kluczem oraz spokojnie dotrwać do końca wyroku. Badacze uważają ponadto, że
restrykcyjna polityka w stosunku do miękkiego narkotyku może być powodem
pojawienia się lęków u więźniów, a także do rozwoju pokątnego handlu, a co
gorsze sięgnięcia przez nich po twarde narkotyki.
Niestety, jak każda substancja przyjmowana
do organizmu, cannabis ma również negatywny wpływ na osadzonych. Wielu po
dłuższym okresie czasu zaczęła skarżyć się na problemy ze snem oraz wystąpił
jeden przypadek nasilenia się lęku przed społeczeństwem.
Na szczęście polski więzień nie musi się
obawiać negatywnego wpływu marihuany na jego psychikę. Bo przecież pozytywne,
według głów z telewizji, nie istnieją, a doszukiwanie się ich jest pierwszym
krokiem do całkowitego popadnięcia w marazm. Należy ścigać wszystkich
użytkowników, osadzić ich w zatłoczonych celach wraz z mordercami i modlić się
(bardzo głośno) by wyszli jako lepsi ludzie.
Pozdrawiam,
J.