Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

środa, 26 czerwca 2013

Życióweczka vol. 2: autostop z czeskim Aniołem i słowackim dr. Świrem.


Życióweczka - krótka forma literacka, zawierająca prawdziwe opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka, w tym wypadku o mnie. Ma wydźwięk humorystyczny, może jednak zawierać również pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju.

Dziś dwie życióweczki prosto z czeskich podróży autostopowych.
 
Jezus z Brna

Lipiec 2011 roku

Podróżując autostopem z Pragi do Bratysławy wraz z Anią S. wylądowaliśmy na dużej stacji paliw przy autostradzie numer 1, jakieś 20 kilometrów przed Brnem. Ustawiliśmy się z naszymi tobołami na skraju parkingu. Stanąłem szeroko uśmiechnięty z wyciągniętym kciukiem, a Ania zaczęła szukać naszego znaku, gdy podeszła do nas niewysoka brunetka w stroju pracownika stacji paliw. Takie osoby rzadko proponują darmową kawkę czy herbatkę autostopowiczom, raczej grzecznie proszą o niezaczepianie klientów lub opuszczenie terenu.

Brunetka faktycznie tam pracowała, ale zamiast nas wypraszać, zaproponowała nam podwózkę do Brna. Nie planowaliśmy się tam zatrzymywać, ale ta szybko nam wytłumaczyła, że można tam znaleźć tani nocleg w akademiku, a rano będzie jechała na stację, to zawiezie nas z powrotem na autostradę. Bez dłuższego namysłu zgodziliśmy się na takie warunki i nim nasz wcześniejszy kierowca odjechał ze stacji, my siedzieliśmy już w fordzie drobnej Anety.

W Brnie Czeszka wpierw ulokowała nas w akademiku, gdzie recepcjonistki wcale chętnie na nas nie patrzyły, jednak brunetka zręcznie zmanipulowała rozmowę tak, że zagwarantowała nam tani i wygodny nocleg. W mgnieniu oka wrzuciliśmy nasze plecaki do pokoju, po czym znowu wylądowaliśmy w samochodzie Anety, która podrzuciła nas do centrum miasta. Pokazała nam wejście do zamku Špilberk oraz pub, w którym mieliśmy się spotkać za parę godziny.



Cały dzień zwiedzaliśmy, człapaliśmy i robiliśmy zdjęcia ciekawym miejscom czy ludziom (Jezus z Brna). Wieczorem trafiliśmy z Anetą do pubu, gdzie piwo - prosto z browaru - rozwoziły małe elektryczne pociągi. Potem nasza dobrodziejka zabrała nas na nocny punkt widokowy i do kolejnego baru. Tam zaprezentowała nam gamę czeskich serów oraz przystawek, które Czesi tradycyjnie serwują do piwa. Następnie, jak przystało na Anioła (tak ją szybko ochrzciliśmy), podrzuciła nas do akademika, skąd przed 8 rano zabrała nas na stację.


Nie pojechaliśmy jednak w to samo miejsce. Aneta okazała się być menadżerką paru placówek jednej korporacji, dlatego specjalnie urządziła sobie niezapowiedzianą wizytę w jednej z najbardziej oddalonych od miasta stacji. Nie wiedzieliśmy jak jej dziękować za pomoc, zrobiła dla nas dużo więcej niż autostopowicz może marzyć. Niziutka bruneteczka prosiła tylko o to, abyśmy się dobrze bawili w naszej podróży.

Naładowani pozytywną energią bijącą z naszego Anioła ustawiliśmy się po raz kolejny by złapać okazję. Tym razem samochód zatrzymał się równie szybko co ostatnio i podwiózł nas prosto do Bratysławy, lecz nasz kierowca okazał się być kompletnym przeciwieństwem Czeszki.

Słowacki doktor, który poruszał się starszą skodą, był postacią rodem z filmu Marka Koterskiego „Dzień Świra”. Wpierw zaczął do nas mówić mieszając słowacki, czeski, niemiecki i angielski. Gdy zauważył, że mamy problem ze zrozumieniem jego wypowiedzi, to zamiast je uporządkować, uznał, iż wszystko powtórzy głośniej i wolniej. Po pewnym czasie przestał z nami rozmawiać i zaczął mówić sam do siebie (w ciężkim do zdefiniowania języku), narzekając na wybrakowaną mapę, która pochodziła jeszcze z czasów Czechosłowacji.



Dla ułatwienia korzystał z niej poprzez rozłożenie całej na przedniej szybie, czym prawie całkowicie zasłonił sobie pole widzenia. Nie przeszkadzało mu to jednak w wyprzedzaniu kolejnych samochodów i wskazywaniu nam co jakiś czas na bilbordy, których nie rozumieliśmy, ale uśmiechaliśmy się przytakując. Na szczęście dojechaliśmy do Bratysławy, nim doszło do wypadku. Dr. Świr oczywiście porzucił nas w jakimś kompletnie bezsensowym miejscu, ale szybko natrafiliśmy na trop podmiejskich autobusów i obiad jedliśmy już w centrum Bratysławy.

PS: Te wspomnienia nie mają nikogo nastraszyć przed autostopem, a jedynie uświadomić, że nigdy nie wiesz, czy spotkasz Anioła czy Dr. Świra, ale w obu wypadkach jest co wspominać.