Życióweczka - krótka forma literacka, zawierające prawdziwe
opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka (czyli mojego). Ma
wydźwięk humorystyczny, może jednak zawierać również pierwiastki dydaktyczne.
Ma za zadanie przedstawić specyficzny, odmienny od polskiego nastrój spotykany
w innym kraju.
Dziś dwie życióweczki prosto z czeskiej Pragi i zdjęcie kaczki.

Koniec września 2012 roku.
Przechadzając się po Pradze, bez celu i mapy, co jakiś czas napotykałem
kredowe tablice, stojące przy barach z napisem: „ Číšníci v tomto baru
nekradou propisky” ( Kelnerzy w barze nie kradną długopisów). Zaintrygowany powtarzalnością tego zdania postanowiłem wstąpić do pobliskiego pubu w celu zaciągnięcia języka, przy okazji przechylając jednego zimnego Kovala. Przy zamawianiu
lokalnego piwka zauważyłem, że kelnerzy dumnie prezentują swoje kolekcje długopisów, których ponoć nie kradną, a lokalni klienci pokazywali je sobie palcami głośno chichocząc. Spytałem więc obsługującego mnie barmana o
co chodzi z tymi napisami oraz zachowaniem kelnerów, ten zdawkowo odpowiedział: Look for Václav Klaus on Youtube.
Niestety, nie posiadałem wtedy smartphona, jednak wieczorem
zagadałem w tej sprawie mojego hosta Josefa. Ten zamiast mi sprawę wyjaśnić po
prostu pokazał mi film z Youtube.
Ten pan z wąsem, ukradkiem podkradający długopis był ówczesnym prezydentem Czech. Nazywa się Václav
Klaus, a do owego zajścia doszło w trakcie wizyty w
Chile. Pucołowaty złodziejaszek stał się ofiarą żartów czeskiego społeczeństwo oraz telewizyjnych satyryków. Praktycznie do końca
kadencji ( 8 marca 2013) nabijano się z jego zachowania, a
komplement: „to urodzony polityk, ukradł mi wczoraj długopis” nadal jest czeskim „klasykiem”.
Lipiec 2011 roku.
Wraz z Anią S. siedziałem w jednym z praskich parków
oczekując nadejścia godziny 15, kiedy to mieliśmy się udać do kina „Europa” na
ostatnią część Harrego Pottera z czeskim dubbingiem. Zachęceni pepiczkową
depenalizacją postanowiliśmy zapalić Jana. Ania podziała szybko rączkami i po
paru minutach skąpani w promieniach słońca chillowaliśmy niczym żółwie na
wyspach Galapagos.
Nasz relaks został naruszony przez niespodziewany upadek
Jana. Wylądował on pod ławką, gdzie Ania szybko się schyliła aby odnaleźć naszą
zgubę. Jej głos i mina po odwróceniu się w moją stronę nabawił mi nie lada
strachu.
- Stary mamy mega problem – momentalnie wyobraziłem sobie
naszego towarzysza w kałuży czy co gorsze w psiej kupie. – bo tu są dwa Janki i
nie wiem, który jest nasz.
Te czeskie problemy.