Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

niedziela, 26 maja 2013

Nie legalizować! - czyli problem konopi na gruncie prawa niemieckiego, czeskiego i holenderskiego.

Wczoraj odbył się w Warszawie dziesiąty Marsz Wyzwolenia Konopi. Organizatorzy mówią o 10 tysiącach przybyłych manifestantów, media o 3 tysiącach, ja stawiam, że było ich gdzieś 5, może 7 tys., bo obie strony lubią przesadzać. To jednak pokazuje, iż w trwającej już prawie dekadę walce o zmianę polskiego prawa narkotykowego żadna ze stron nie wspomina o zawieszeniu broni. Napisałem z tej okazji tekst, ale nie o szkodliwości czy zaletach marihuany, a o modelach prawa narkotykowego w innych krajach europejskich. Dokładnie o modelu holenderskim, czeskim i niemieckim.




Rozpocznę od raju wszystkich użytkowników lekkich narkotyków – Holandii. Ten niewielki, kupiecki kraj słynie ze swoich Coffee shopów, gdzie każdy pełnoletni człowiek może nabyć do 5 gramów marihuany. Aż pięć czy tylko pięć? Ciężko stwierdzić, na pewno jest to ilość wystarczająca dla przeciętnego konsumenta, a rasowym Stonersom (mocnym palaczom) zawsze będzie mało. Ci potrzebujący więcej  mogą rozpocząć własną produkcję krzaczków konopi. Każdy zameldowany mieszkaniec Holandii ma bowiem prawo do posiadania pod swoim dachem do pięciu roślinek, których plony starczają na wiele tygodni.

Prowadzona od lat 70’ polityka „uwalniania” narkotyków odniosła wielkie sukcesy w kraju tulipanów. Liczba osób deklarujących popalanie spadła drastycznie, a osoby młode zaczęły rzadziej sięgać po narkotyki. To jednak nie załamało interesów właścicieli Coffee shopów, którzy mogą się dziś pochwalić wysokim obrotem oraz świetlaną przyszłością. Wszystko dzięki turystom z całego świata. To odwiedzający Chińczycy, Francuzi czy Niemcy utrzymują gospodarkę narkotykową Holandii.


Oczywiście, wyzwolenie używek niesie ze sobą pewne negatywne konsekwencje. Największą z nich jest przemycanie holenderskich narkotyków do krajów ościennych. Pomagają w tym szczególnie regulacje Schengen, w wyniku których granice Holandii można pokonać bez żadnej kontroli. W celu ukrócenia tego procederu w większości regionów zakazano sprzedaży marihuany obcokrajowcom.

Kolejnym krajem, z którego polscy politycy mogliby brać przykład są Czechy. Nasi południowi sąsiedzi parę lat temu zdepenalizowali posiadanie do 15 gramów marihuany oraz hodowanie 3 krzaków konopi indyjskiej. W przeciwieństwie do Holendrów nie zezwolono na handel używkami (choć niedługo będzie to lek refundowany). Co nie przeszkadza czarnoskórym mężczyznom w sprzedawaniu gandzi na głównych ulicach Pragi czy studentom w akademikach. Nielegalne dystrybuowanie miękkich narkotyków jest największym mankamentem depenalizacji, która umocniła czarny rynek. Jednak nie walka z mafią narkotykową była powodem zamian prawnych w Czechach, a chęć dbania o mieszkańców.  

Czescy politycy przez wiele lat spierali się w kwestii ustawy narkotykowej, aż uzgodniono, iż ten spór powinna rozwiązać placówka naukowa, a nie czyjeś osobiste przekonania. Hiszpańscy naukowcy potwierdzili teorię przegranej wojny z narkotykami oraz przekonali czeskie władze, że jedynym słusznym działaniem rządów XXI wieku jest depenalizowanie bądź legalizowanie używek. Dziś ta teoria wychodzi „pepiczkom” na dobre: zainteresowanie młodych Czechów narkotykami spadło, problem nastoletnich „dilerów” uznawany jest za przejaw zaradności, a nie wyniszczenia moralnego. 

Ostatnim rozwiązaniem, które chciałbym przedstawić jest model niemiecki. Nasi zachodni sąsiedzi nie zalegalizowali czy zdepenalizowali narkotyków, wręcz przeciwnie. Podobnie jak u nas posiadanie, hodowanie czy sprzedawanie narkotyków miękkich jest zabronione. W przeciwieństwie jednak do polskiego systemu prawnego za dwa gramy marihuany nikt nikogo do więzienia nie wyśle. Może co najwyżej „złapać” mandacik, a i to nie jest zasadą. Niemieckie sądy zajmują się tylko prawdziwymi dilerami, a nie nastolatkami zasłuchanymi w Hemp Gru. Żaden policjant nie „nabija” sobie statystyk łapiąc chłopaczków pod blokiem, bo ma ścigać prawdziwych przestępców, a nie wlepiać mandaty. Ordnung muß sein!



Jak widać: co kraj to obyczaj. Jedni legalizują, inni depenalizują, a Szwaby nadal walczą z marihuaną, ale jakby bardziej zdroworozsądkowo. Nie będę nikogo namawiał do brania udziału w Marszu Wyzwolenia Konopi, palenia jointów czy skandowania „sadzić, palić, zalegalizować”. Zapraszam jednak przeciwników marihuany do przemyślenia, czy naszym obyczajem ma być łapanie dzieciaków pod blokiem dla nabijania statystyk policji i walka z wiatrakami, czy może należy coś zmienić, nawet na wzór niemiecki? Bo zakrzyczę: Nie legalizować! Jeżeli będzie u nas choćby jak u Germanów.