Wczoraj odbył się w Warszawie dziesiąty Marsz Wyzwolenia
Konopi. Organizatorzy mówią o 10 tysiącach przybyłych manifestantów, media o 3
tysiącach, ja stawiam, że było ich gdzieś 5, może 7 tys., bo obie strony lubią
przesadzać. To jednak pokazuje, iż w trwającej już prawie dekadę walce o zmianę
polskiego prawa narkotykowego żadna ze stron nie wspomina o zawieszeniu broni. Napisałem
z tej okazji tekst, ale nie o szkodliwości czy zaletach marihuany, a o
modelach prawa narkotykowego w innych krajach europejskich. Dokładnie o modelu
holenderskim, czeskim i niemieckim.

Rozpocznę od raju wszystkich użytkowników lekkich narkotyków
– Holandii. Ten niewielki, kupiecki kraj słynie ze swoich Coffee shopów, gdzie
każdy pełnoletni człowiek może nabyć do 5 gramów marihuany. Aż pięć czy tylko
pięć? Ciężko stwierdzić, na pewno jest to ilość wystarczająca dla przeciętnego
konsumenta, a rasowym Stonersom (mocnym palaczom) zawsze będzie mało. Ci
potrzebujący więcej mogą rozpocząć
własną produkcję krzaczków konopi. Każdy zameldowany mieszkaniec Holandii ma
bowiem prawo do posiadania pod swoim dachem do pięciu roślinek, których plony
starczają na wiele tygodni.
Prowadzona od lat 70’ polityka „uwalniania” narkotyków
odniosła wielkie sukcesy w kraju tulipanów. Liczba osób deklarujących popalanie
spadła drastycznie, a osoby młode zaczęły rzadziej sięgać po narkotyki. To
jednak nie załamało interesów właścicieli Coffee shopów, którzy mogą się dziś
pochwalić wysokim obrotem oraz świetlaną przyszłością. Wszystko dzięki turystom
z całego świata. To odwiedzający Chińczycy, Francuzi czy Niemcy utrzymują
gospodarkę narkotykową Holandii.
Oczywiście, wyzwolenie używek niesie ze sobą pewne negatywne
konsekwencje. Największą z nich jest przemycanie holenderskich narkotyków do
krajów ościennych. Pomagają w tym szczególnie regulacje Schengen, w wyniku
których granice Holandii można pokonać bez żadnej kontroli. W celu ukrócenia
tego procederu w większości regionów zakazano sprzedaży marihuany obcokrajowcom.
Kolejnym krajem, z którego polscy politycy mogliby brać
przykład są Czechy. Nasi południowi sąsiedzi parę lat temu zdepenalizowali
posiadanie do 15 gramów marihuany oraz hodowanie 3 krzaków konopi indyjskiej. W
przeciwieństwie do Holendrów nie zezwolono na handel używkami (choć niedługo będzie to lek refundowany). Co nie przeszkadza
czarnoskórym mężczyznom w sprzedawaniu gandzi na głównych ulicach Pragi czy
studentom w akademikach. Nielegalne dystrybuowanie miękkich narkotyków jest
największym mankamentem depenalizacji, która umocniła czarny rynek. Jednak nie
walka z mafią narkotykową była powodem zamian prawnych w Czechach, a chęć
dbania o mieszkańców.
Czescy politycy przez wiele lat spierali się w kwestii
ustawy narkotykowej, aż uzgodniono, iż ten spór powinna rozwiązać placówka naukowa,
a nie czyjeś osobiste przekonania. Hiszpańscy naukowcy potwierdzili teorię
przegranej wojny z narkotykami oraz przekonali czeskie władze, że jedynym słusznym
działaniem rządów XXI wieku jest depenalizowanie bądź legalizowanie używek.
Dziś ta teoria wychodzi „pepiczkom” na dobre: zainteresowanie młodych
Czechów narkotykami spadło, problem nastoletnich „dilerów” uznawany jest za przejaw
zaradności, a nie wyniszczenia moralnego.
Ostatnim rozwiązaniem, które chciałbym przedstawić jest
model niemiecki. Nasi zachodni sąsiedzi nie zalegalizowali czy zdepenalizowali
narkotyków, wręcz przeciwnie. Podobnie jak u nas posiadanie, hodowanie czy
sprzedawanie narkotyków miękkich jest zabronione. W przeciwieństwie jednak do
polskiego systemu prawnego za dwa gramy marihuany nikt nikogo do więzienia nie
wyśle. Może co najwyżej „złapać” mandacik, a i to nie jest zasadą. Niemieckie
sądy zajmują się tylko prawdziwymi dilerami, a nie nastolatkami zasłuchanymi w
Hemp Gru. Żaden policjant nie „nabija” sobie statystyk łapiąc chłopaczków pod blokiem,
bo ma ścigać prawdziwych przestępców, a nie wlepiać mandaty. Ordnung muß sein!

Jak widać: co kraj to obyczaj. Jedni legalizują, inni
depenalizują, a Szwaby nadal walczą z marihuaną, ale jakby bardziej
zdroworozsądkowo. Nie będę nikogo namawiał do brania udziału w Marszu Wyzwolenia
Konopi, palenia jointów czy skandowania „sadzić, palić, zalegalizować”.
Zapraszam jednak przeciwników marihuany do przemyślenia, czy naszym obyczajem ma
być łapanie dzieciaków pod blokiem dla nabijania statystyk policji i walka z
wiatrakami, czy może należy coś zmienić, nawet na wzór niemiecki? Bo zakrzyczę: Nie legalizować! Jeżeli będzie u nas choćby jak u Germanów.