Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

czwartek, 3 kwietnia 2014

Czemu Polacy klaszczą w samolotach?

Ten moment jest nieunikniony. Nadchodzi po krótkiej pauzie, niezbędnej dla przytłumionych alkoholem szarych komórek, po której następuje rozjaśnienie – „Ku**a udało się!”. Sukces, wiktoria, zwycięstwo. Niczym greccy herosi dokonaliśmy niezwykłego, pokazaliśmy wszystkim niedowiarkom, że potrafimy, możemy. Dzięki silnej woli, determinacji oraz pracy zespołowej Boeing 707 wylądował na gładkim pasie w Sharm el Sheikh. Klaszczemy. Pytanie: tylko czemu klaszczemy?


By dobrze odpowiedź na pytanie nurtujące wielu naukowców, należy rozbić je na mniejsze podpytania. Zacznijmy od końca: „czym jest klaskanie?”. Jest to wielokrotne uderzanie otwartą ręką o drugą otwartą rękę, w celu wydobycia dźwięku oznaczającego aprobatę. W społecznie określonych sytuacjach oraz przy współudziale odpowiedniej miny, może być również ironicznym gratulowaniem, wyrażającym zażenowanie. W wypadku lądowania należy odrzucić tę drugą opcję. No chyba, że klaszczącym będzie terrorysta, którego bomba w trakcie lotu nie odpaliła, bądź nie udało mu się przejąć samolotu pęsetą, nożyczkami do paznokci czy drewnianym nożem.

W tym momencie przejść należy do pytania numer dwa: „kto klaszcze?”. Ciężko jest mi ocenić każdy samolot, lot, załogę oraz pasażerów, dlatego będę się odwoływał tylko do znanych mi wypadków, czyli lotów z Polski i do Polski. W samolotach, w których nie występował nasz narodowy akcent, nie miałem jeszcze okazji usłyszeć klaskania. Nie należy jednak odrzucać teorii, że tylko Polacy klaszczą. Dopuszczają się tego (o czym słyszałem od bardzo prawdomównej Australijki)również Włosi i Anglicy.

Określenie narodowości klaszczącego nie odpowiada całkowicie na zadane pytanie, jest zaledwie czubkiem góry lodowej. W stan euforii wpadają bowiem ludzie niezależnie od miejsca urodzenia. Czynnikiem najważniejszym są uwarunkowania osobiste, wynikające ze środowiska dnia codziennego: z kim piją piwo, mieszkają pod jednym dachem oraz komu mówią „mamo”.

Jak zaobserwowałem, osobą klaszczącą rzadko kiedy jest posiadacz książki (te dla dzieci się nie liczą), okularnicy oraz osoby mówiące pełnymi zdaniami. Przodują w tym wszelkiej maści Henie, Jurki, Andrzeje i Witki czyli mieszkańcy podmiejskich aglomeracji, wsi oraz zdobywcy chlubnej nagrody debila roku. 
Nabuzowani zakupionymi na strefie bezcłowej alkoholami wszelkiej maści panowie i panie mało kiedy mają okazję tak zaszaleć. Wypad do Egiptu to dla nich wyprawa roku, wyjazd z którego co najmniej 50 zdjęć wyląduje na naszejklasie lub facebooku. Przy wigilijny stole będą dumnie opowiadali teściowi, jak to spędzili dwa tygodnie w 4 gwiazdkowym hotelu z basenem i olinkluziw, a syn sąsiada wylądował w kupie wielbłąda.

To ta sama grupa ludzi, która przed telewizorami kibicowała Małyszowi i Kubicy, gdy Ci przodowali w swoich dyscyplinach. Są to osoby spragnione zwycięstwa, potrzebujące go jak studnia wody czy Youtube trolli internetowych. Ten wspaniały moment lądowania jest dla nich oznaką zwycięstwa, wiktorii oraz pokonania wszelkich przeciwności losu. Czyli po części gratulują pilotom jak i sobie.

Łatwo jest się śmiać z ludzi, którzy klaszczą w samolotach. Zwykle to banda debili, potrzebująca jakiegokolwiek zwycięstwa w swoim życiu, acz czasem też osoby nieświadome, pierwszy raz lecące samolotem, któremu sąsiad szeptem zapowiedział: „Uwaga, zaraz klaszczemy”. Łatwo jest ich oceniać z perspektywy warszawskiego mieszkania, butów za 4 stówy i lotów co pół roku Ryanair’em, ale można też ich po prostu olać i dać się im bawić, bo te klaskanie nikogo nie rani, a dać może wiele radości.

Pozdrawiam klaszcząc,

J.