Woda pitna w Indiach jest skarbem, którego nie można
przecenić. Orzeźwiająca, zimna mineralna to lepszy prezent walentynkowy niż
kawałek czekolady czy kilogram ryżu (złote pierścionki nadal są jednak numerem
jeden). Z bieżącą wodą bywa równie makabrycznie: w Bangalore zaledwie jedna trzecia
domostw jest podłączona do wodociągów. W wielu rejonach kraju do miejskich
studni czeka się godzinami, by na całą rodzinę pobrać mniej litrów H2O niż jest
niezbędne dla jednego dorosłego człowieka. Natomiast w Rzymie, mieście
wypełnionym drogimi hotelami, wyjątkowymi dziełami sztuki oraz pięknymi
samochodami, wodę pitną otrzymuje się za darmo.
Kontrast między tymi dwoma zakątkami świata jest ogromny, a dostępność wody to słodko-gorzki symbol przepaści, która dzieli Wieczne Miasto z krajem Gandhiego. W Indiach studnie to zrobione z najprostszych narzędzi mechanizmy, przyciągające ludzi jak magnes. Natomiast w Rzymie wśród ponad dwóch i pół tysiąca „nasoni” piętnaście setek to małe dzieła sztuki, często omijane z pogardą. Nie dostrzegają ich majętni Niemcy czy Chińczycy zafascynowani Kaplicą Sykstyńską, Koloseum, Panteonem, ruinami Forum Romanum czy dziesiątkami innych cudownych obiektów.
Nasoni ustawione są bowiem zarówno na skrzyżowaniach dróg, w
parkach oraz w sąsiedztwie największych zabytków, często będąc ich integralną
częścią. Opuszczając bocznym wyjściem Bazylikę św. Piotra, mija się po prawej
stronie wspaniały wodopój ozdobiony emblematami Watykanu, mylnie uznawany za małą
fontannę. Podobnie bywa w parkach, gdzie przy drobnych nasoni’ach grupy młodych
Azjatów lub Amerykanów urządzają sobie słodkie sesje zdjęciowe, które w
przeciągu 121 sekund lądują na facebooku, twitterze czy innym portalu
społecznościowym.
Nasoni przy Bazylice św. Piotra |
Ku zdziwieniu wielu, woda udostępniona w wodopojach wcale
nie jest skażona, brudna i pełna zarazków. Co roku administracja rzymska zleca
ponad 100 badań różnym laboratoriom, po których zawsze werdykt co do czystości
H2O jest pozytywny. Do tego należy dodać, że jej smak nie odpycha, wręcz
przeciwnie jest to bardzo orzeźwiający napój, po który z chęcią sięgają sami
Rzymianie. Przynoszą oni małe bądź duże butelki plastikowe i wypełniają je po
brzegi niezbędnym do życia napojem.
Jak na polskiego studenta w podróży przystało, sam nie
omieszkałem korzystać z darmowego napitku. W niezwykle drogim mieście, jakim
jest Rzym, bardzo ceniłem sobie strategicznie rozmieszczone nasoni,
szczególnie, że jedna z nich ustawiona była niedaleko mojego hostelu. Podobnie
sytuacja wyglądała w nadmorskiej Ostii, gdzie również spędziłem trochę czasu. Ciężko
jest określić, ile euro zaoszczędziłem, dzięki pobieraniu wody z „nosów”, na
pewno sporo. Jedyne czego brakuje fontannom to wody gazowanej.
Pozdrawiam,
Jeska.