Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

środa, 20 listopada 2013

5 lokali, które warto odwiedzić w Brukseli.

Gdy odwiedzam nieznane mi wcześniej miasto, wieś lub parking camperów, to zawsze staram się zapoznać z przeróżnymi lokalami gastronomicznymi. W ten sposób stykam się nie tylko z innymi czterema ścianami, ale również z odmiennym towarem, klimatem oraz obsługą. W Brukseli nie było inaczej, nigdy nie piłem w tym samym miejscu, do żadnego lokalu, jak do rzeki. nie wchodziłem dwa razy, by móc stworzyć mini-katalog 5 miejsc, które warto odwiedzić.

Zebra 

  1. Zebra

Zebra to klimatyczny bar mieszczący się niedaleko zabytkowej części Brukseli (Plac Saint Gery). Pierwszym, co rzuca się w oczy w lokalu jest wielkie lustro, które sprawia, że pomieszczenie wydaje się być bardziej przestronne. Na brak miejsc siedzących co prawda nie można narzekać, ale w weekendy, jeżeli nie jesteście wystarczająco twardzi, by siedzieć na dworze, może być o nie ciężko. Wynika to z dobrej sławy Zebry. Często spędzają w niej czas ludzie pochodzący z zupełnie odmiennych grup kulturowych czy społecznych.

Gdy przy głównym stole siedzi paczka czarnoskórych posiadaczy dredów, a na ławie w kącie sącząca piwo kobieta w marynarce usytuowana visa vi trójki hipsterów pierwotnych (tych z brodami, ale bez Iphone’ów), to wiesz, że jesteś w prawdziwym kotle kulturowym. Tych wszystkich łapserdaków oraz myślicieli obsługują barmani serwujący świetne belgisjkie piwko oraz kelnerki o imieniu Magda i Kasia.

  1. Belgian Frit’n Toast

Wiele lokali w Brukseli szczyci się świetnymi frytkami, niestety nie każdy powinien. Dlatego z ręką na sercu polecam Wam świetne miejsce na zjedzenie przysmaków Belgii: „Belgian Frit’n Toast”. Mieszczący się niedaleko Dworca Centralnego oraz stacji Metra Centrum, a dokładnie na ulicy Madeleine. Ten żółty punkcik znany jest ze swoich frytek. Za jedyne 3 euro otrzymuje się porcję tradycyjnie skrojonych ziemniaków zanurzonych w wybranym sosie.

Poza tym można tam również zjeść niezwykłe Buły Wurstfrytkowe. Ten przysmak jest czymś, czego jeszcze nie wymyślił nawet amerykański przemysł fast-food’owy. Zajadać się można w drodze lub na miejscu. Jeżeli naprawdę chcecie usiąść, to polecam przycupnąć 3 metry dalej przy Grasmarkt’cie, gdzie starze panie sprzedają ręcznie robione pamiątki prosto spod belgijskiej strzechy.

  1. Flamingo

Niedaleko Teatru Narodowego znajduje się słynna knajpa Flamingo. Od czasu odrestaurowania całego budynku przy ulicy Laeken’a 171, „Fla” stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych lokali Brukseli. Ta największa kawiarnia stolicy Europy słynie ze swojego mocno industrialnego wnętrza oraz drewnianych wykończeń. W środku, mimo godziny 18 czy 17, można usłyszeć mocne brzmienie z Berlina lub coś równie pobudzającego.




Trochę leniwa obsługa z chęcią pogada z klientem o piwie i doradzi, które należałoby by dziś, w taką bądź inną pogodę, wypić. Po za tym serwuje się tu - jak przystało na kawiarnię - świetną kawę, ciepłe jedzenie oraz inne przysmaki. Nie przestraszcie się tylko okolicy tego lokalu. Flamingo został wybudowany w mocno rozwiązłej dzielnicy, przez co spotkanie w alejce prostytutki nie należy do rzadkości

  1. Cafe Belga

Cafe Belga jest miejscem, które jednoznacznie skojarzyło mi się z warszawskim PKP Powiśle. Znajdująca się w dzielnicy artystów, przy placu Flagey. Klubokawiarnia łączy w sobie świetne śniadania przy ciepłej kawie, lekkie lunche oraz mocne imprezy nocą. Gdy niektórzy już śpią to w CB dopiero rozpoczyna się impreza godna Komendanta Melanżu. Posłuchacie tam minimala, disco i new waive czegokolwiek.


Jeżeli jednak chcecie odpocząć po imprezie, napić się grzańca i obejrzeć dobry film, to również źle nie trafiliście. W szerokiej ofercie tego miejsca znajdzie się dosłownie wszystko. No, może nie urządzają walk kogutów. Obsługa bywa różna, ciężko coś sprecyzować, ale na pewno najlepiej wpaść tam w ciepłe dni. Gdy wyjdzie chodź trochę słońca to przed Cafe Belga, aż roi się od niebieskich leżaków.

  1. Hurghada
Na koniec trzeba trochę ponarzekać, w końcu polskiej mentalności się nie stłumi. Jest taka alejka znajdująca się tuż przy głównym nurcie turystów, gdzie człowiek czuje się jak w egipskiej Hurghadzie. Pierwszym co w tej wąskiej uliczce rzuca się w oczy zmęczonego, lekko zagubionego i głodnego człowieka, są promocje cenowe.

Na chwilę się zatrzymuje, by spojrzeć, o co chodzi, gdy znikąd wyskakuje uśmiechnięty mężczyzna w koszuli. Oferuje znakomitą ofertę, którą w szczegółach przedstawi w środku oraz rzuca „dzien bobry” czy „keść”, gdy tylko się dowie, że jesteście z Polski.


W środku jest czysto i przyjemnie, oferuje się wam drinka na powitanie oraz macha się kartami menu z promocjami. Człowiek daje się zwieść i jak tylko usiądzie, to szybko zdaje sobie sprawę, że właśnie jest w Hurghadzie. Bo ten elegant z dworu był lekko „brązowy”, ale kelner to już chyba przodek Tutenhamona. Welcome drink okazuje się być słaby, jedzenie dostaje się po długim oczekiwaniu, a smakuje jakby go nie było. W toalecie uświadomiłem sobie jak bardzo mierna jest to knajpa, gdy z kranu leciała tylko lodowata woda, a na ścianie wisiała Mona Liza (chyba nie oryginalna).

Nie dajcie się upolować żadnemu wesołemu Turkowi czy Egipcjaninowi, bo obiad to zjecie, ale nikomu tego miejsca nie polecicie. Nawet teściowej.

Pozdrawiam,
J.