Każdy kraj na świecie ma do
zaoferowania swoje przysmaki, rarytasy, które są często wizytówką danego
narodu. Mało kto nie kojarzy Francji z bagietkami i winem, Hiszpanii z Sangrią
i owocami morza, Polski z wódką i pierogami. Podobnie jest z Belgią, skąd niedawno
wróciłem. W Brukseli przekonałem się, że nim odwiedzi się ojczyznę Tintin’a
należy wpierw pościć przez minimum 40 dni, bo inaczej nie da się spróbować
nawet połowy tego, co proponują nam belgijskiej lokale. Oto 5 przysmaków
Belgii:
1. Frytki
Właściciele McDonald's powinni przyjechać na roczny kurs do
Belgii, by zrozumieć, jak się robi prawdziwe frytki. Te chudziutkie słomki,
podawane w czerwonym pudełku wraz z nędznym burgerem mają się jak gówno do
złota przy arcydziełach Belgów. Ci potrafią zrobić z ziemniakami takie cuda,
jakie się jeszcze filozofom nie śniły.
Sprzedawane za śmieszne (jak na warunki zachodnie) 3 euro
złote frytasy, grubsze niż palec wskazujący tłustego 12-sto latka, potrafią
zaspokoić głód nawet Amerykańskich turystów. Należy je odpowiednio wymieszać z
sosem, których wybór jest szeroki niczym plecy Mariusza Pudzianowskiego. Leje
się go na tyle dużo, że spokojnie każdej frytce można urządzić dokładną kąpiel
z hydromasażem, a i tak zostaje na drugą porcję.
Świetnie przyrządzone fryteczki nie są niestety podawane
wszędzie. Oczywiście każdy zaproponuje Ci frytki do dania, ale nie dajcie się
zwieść. Złote przysmaki należy kupować w budkach lub okienkach specjalizujących
się w ich przygotowaniu.
2. Piwko
Nie można jeść świetnych frytek na lunch, obiad, kolację czy
podwieczorek bez tutejszego piwka. W kraju mniejszym niż Szwajcaria, Estonia
czy nawet Kuba, gdzie browarów jest więcej niż McDonaldów w USA, każdy piwosz
będzie czuł się jak w raju all inclusive. Gdyby pił każdego dnia 12 różnych
butelek, to może do Świąt Bożego Narodzenia spróbowałby wszystkich. Mam na
myśli święta w 2014 roku.
Poza szerokim wyborem piw znaczący jest również sposób jego
serwowania w Belgii. Barmani podają je w różnego rodzaju kieliszkach,
szklankach, kuflach oraz czymś przypominającym lampki wina. Przed wypełnieniem
przestrzeni między szkłem, jej powierzchnie przemywają zimną wodą, która
sprawia, że piwo zupełnie inaczej smakuje oraz wolniej traci temperaturę. O co
właściwie jest ciężko, bo zazwyczaj podaje się piwo w rozmiarze 0,33 lub 0,25.
Przy zawartości alkoholu powyżej 8% nie można tego uznać, za słaby pomysł.
3. Czeko-czeko-lada!
Muszę z ręką na sercu przyznać, że belgijska czekolada mnie
do siebie nie przekonała. Ona wzięła moje kubki smakowe na Rollercoastera,
gdzie podawano colę i popcorn, następnie mocno mnie przytuliła i sprowadziła
dla mnie jednorożca ujeżdżanego przez fauna, który wszystko to spuentował
stwierdzeniem: „to dopiero pierwszy kęs”. Niestety jestem od dziś uzależniony
od tego brązowego przysmaku jak Charlie Sheen od kokainy. Winning!
Na Starym Mieście Brukseli co drugie okno wystawowe
wypełnione jest po brzegi opakowanymi w srebrne lub złote folie czekoladkami
oraz pudełka z ciasteczkami. Większość z nich przygotowywana jest według
dawnych receptur, w których cukru nikt nie znajdzie. Cała słodycz wydobywana
jest dzięki rodzynkom, toffi czy jakimś innym diabelskim sztuczkom.
4. Buła
wurstfrytkowa
Jeżeli chcielibyście spróbować czegoś lokalnego, ale mniej
ogólnie dostępnego to zamówcie bułę wurstfrytkową. Jest to przedziwna wielka bułka wypełniona
fryteczkami i wurstem. Ludzi ją podjadający maczają w sosie złote fryty,
przegryzając mięskiem i dopychając się chlebem.
Było to danie,
którego sam nie miałem okazji spróbować bo jestem debilem, ale polecam je
każdemu smakoszowi dziwnych potraw, a szczególnie ludziom na gastro. Tak wielki
zestaw węglowodanów oraz mięsa powinien być w stanie zaspokoić głód Snorlaxa
czy Son Goku.
5. Komiksy
Najedzony człowiek powinien spróbować choć trochę się
ukulturalnić. Może nie trzeba iść od razu na balet, operę czy dramat grecki,
ale nutka katharsis by się przydała - należy w końcu karmić żołądek ciała jak i
duszy! Spragnionym liter i głodnym dobrych wrażeń polecam komiksy dostępne w
Bibliotece Komiksu.
W przepięknym budynku można oddać się lekturze takich
klasyków jak: „Smerfy”, „Tintin” czy „Asterix i Obelix”. Sam nie miałem okazji
się im przyjrzeć, bo zniechęciła mnie sobotnia kolejka kończąca się gdzieś po
drugiej stronie gmachu, ale ponoć są to naprawdę ciekawe pozycje. Oczywiście,
jeżeli nie znacie francuskiego to może być ciężko, ale same obrazki też są
warte przejrzenia.
Pozdrawiam,
J.