Jeśli miałbym wskazać jedną rzecz, którą chciałbym zabrać ze
sobą z Portugalii do Polski, to na pewno byłaby to podlizbońska plaża i ludzie
na niej zastani. To co zobaczyłem na Costa Caparica nieco odbiega od polskiego
pojęcia kupy piachu przed wielkim zbiornikiem wody. Ta playa to raj dla mężczyzn, jest tam piłka
nożna, surfing i duże tyłki obramowane stringami.
Sam przedsionek plaży odbiega na kilometr od rzeczywistości
Polandii. Pole piachu przeznaczone na parking obsługiwane jest przez 3 mężczyzn,
którzy jednak nie zajmują się pobieraniem opłat „klimatycznych” czy za postój.
Ich zadaniem jest wskazywanie wolnych miejsc, za co płaci im gmina oraz chętni
kierowcy, niezobligowani do żadnych danin.
Samą playe podzielić można na trzy części. Pierwsza z nich
to góra żółto-złotego pisaku, na którym można się bezkarnie wylegiwać, opalać,
czytać książkę, popić piwko czy zapalić jointa. Wśród parasoli, leżaczków oraz
ręczników ciężko było mi znaleźć brzydką osobę, a pisząc „brzydką osobę” mam na
myśli panów z brzuszkiem wielkości beczki lub panie z piersiami do kolan.
Według Tiffany tacy ludzie zazwyczaj nie odwiedzają plaży, bo to
„niekulturalne”, co wydaje mi się świetnym, choć lekko dyskryminującym
zwyczajem.
Druga z części plaży, granicząca z Oceanem, służy do gier i
zabaw. Jest to strefa uklepanego piasku, twardego oraz lekko wilgotnego, która
zalewana jest w czasie przypływu. Także leżąc nie trzeba obawiać się
„aktywnych” plażowiczów, gdyż zajmują oni inny sektor. Na nim muskularni Murzyni,
chudziutcy panowie i nastolatkowie grają w przeróżne gry kopane, frisbee lub
badmintona. Panie w skąpych strojach przechadzają się miedzy nimi, chichoczą,
komentując ich zagrania lub przyłączając się do rozgrywki. Co zazwyczaj kończy
się rozkojarzeniem graczy, którzy popisują się przed nową uczestniczką lub
wpatrują się w nią jak w zwierciadło.
Dalszą strefą jest oczywiście sam ocean. Taplają się w nim
dzieci, pluskają pary, skimborderzy tu i ówdzie ślizgną się po tafli, ale to
szkółki surfingowe są najbardziej nieodzownym elementem tego krajobrazu. Spacerując
wzdłuż wody, mniej więcej co 800 metrów napotykałem się na blondwłosych
instruktorów próbujących wytłumaczyć tajniki ślizgu odzianym w pianki amatorom
surfingu. Występujące w tym czasie niskie fale idealnie oddawały poziom ich
„pogromców”, którzy z zapałem starali się złapać choćby jedną falkę.
Rajska plaża, jaką zastałem w Lizbonie nie bez powodu
kojarzyć się musi ze słynnymi zdjęciami z Rio lub innych miast Brazylii. Duch
latynoski góruje nad europejskim podejściem do plażingu w Costa Caparica.
Jeżeli więc chcielibyście poczuć się choć trochę jak w Ameryce Południowej, to
bez obaw uderzajcie w to miejsce, bo tu nawet język się zgadza, a co 3 osoba
pochodzi z Kraju Kawy. Tylko przy tym całym zachwycie i wpatrywaniu się w
jędrne panie, nie zapominajcie o złodziejach czyhających na nieostrożnych
turystów.
Pozdrawiam,
Michał