Życióweczka - krótka forma literacka, zawierająca prawdziwe
opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka. Ma wydźwięk humorystyczny,
może jednak zawierać pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić
specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju lub
niezwykłe zdarzenie.
Żerują w nocy i o świcie atakując z nienacka, gdy ofiary
najmniej się tego spodziewają. Litość jest im nieznana, zawsze rzucają się w
wir polowań w grupie, nigdy sami. Można ich spotkać w metrze, tramwaju czy
autobusie – kanarzy – bo o nich mowa, nie mają u nas dobrej prasy. Założę się,
że niektórzy z nich nie przyznają się do swojej profesji, gdy spotykają kolegów
z przed lat. Natomiast kontrolerzy hiszpańscy to istne dobre duszyczki ubrane w
koszule, które przy naszych wilkach komunikacji miejskiej wyglądają jak szczeniaczki
mopsów bawiące się kulką wełny.
Wracając niedawno z imprezy kochaną komunikacją, zostałem
„grzecznie poproszony” o mój bilet. Prośba brzmiała: „bileciki do kontroli” i
była wypowiadana w momencie blokowania kasownika. Ukazałem moją legitymację i
dostrzegłem nutkę zawodu w oczach kontrolera, gdy okazało się, że jest ona nadal
ważna. Na szczęście dla niego, w pełnym pijanych osób autobusie, znalazła się
parka obcokrajowców, którym kilka godzin wcześniej skończył się trzydniowy
bilet. Na nic zdały się prośby współpodróżujących, długopis poszedł w ruch, a
bloczek nasiąkał już tuszem. Parka zdezorientowanych mieszkańców Włoch musiała
opuścić autobus, a następnie czekać na kolejny w deszczu i wietrze, przez co
najmniej pół godziny. Takich mamy bohaterów.
W Hiszpanii miałem do czynienia z kontrolerami
trzykrotnie. Dwa razy spotkałem panów ubranych w białe koszule w tramwaju
łączącym Alicante z Denią (po drodze zatrzymującym się przy pierwszym lepszym
kamieniu), a raz po godzinach pracy.
Hiszpańscy kanarzy, w niezrozumiały dla ich polskich
odpowiedników sposób, nauczyli się i praktykują używanie prostych zwrotów
grzecznościowych: poproszę lub dziękuje. Z uwagi na mój wypadek w Denii, byłem
cały we krwi, piasku oraz z ręką na temblaku, więc kanar starał się ze mną
zażartować, wydukał coś miłego po angielsku i aż się zdziwiłem, że nie
zaoferował mi cukierka bądź ciastka.
W tramwaju kontrolerzy „złapali” na moich oczach osoby bez biletu, lecz
zamiast z uśmiechem wyciągnąć bloczek papieru wskazali ręką na automat
znajdujący się po środku wagonu i sprawdzali kolejnych pasażerów. Oczywiście
bez opłaty za jazdę nikogo nie puścili, wręcz zdarzył się jakiś młodzieniaszek,
którego musieli popędzać grożąc wystawieniem mandatu. Dopiero wtedy z wyraźnym grymasem na
twarzy wrzucił dwa euro do automatu.
Innym razem widziałem hiszpańskie kanarki w barze, gdzie
pracowała moja znajoma. Dostała od 4 panów największy napiwek tygodnia. Na co
na pewno wpłynęły fakty, że nie było to najbardziej popularne miejsce, no i znajdowało się obok zajezdni tramwajowej.
Praca kanara nie należy do najprzyjemniejszych, można jednak
do pasażerów podchodzić jak gbur i szukać okazji do podreperowania swojego ego lub po prostu starać się
dobrze wykonać swoją robotę, nieuprzykrzający się nikomu. Bezapelacyjnie wolę
panów z Alicante, choć słyszałem legendę, że wystawili kiedyś komuś mandat, ale
opowiedziała mi tę historię stara baba bez oka siedząca w namiocie cyrkowym,
także mogła to, kutwa, zmyślić.