Życióweczka - krótka
forma literacka, zawierająca prawdziwe opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego
człowieka, w tym wypadku o mnie. Ma wydźwięk humorystyczny, może jednak
zawierać również pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić
specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju.
Dziś dwie życióweczki jedna z Lizbony, druga z autostopowania.
13 lipca 2013 roku.
Chłopak mojej lizbońskiej gospodyni o imieniu Fernando (tak
ten od Lady Gagi) bardzo przejął się moim wypadkiem w Hiszpanii. Tak bardzo, że
aż zaprowadził mnie do swojego kolegi studiującego medycynę. Ów hombre, ledwo skończył
drugi rok studiów, także wiedzę miał mniejszą niż ja, ale po obejrzeniu zdjęcia RTG wypisał mi receptę na dużo słońca i jeszcze więcej marihuany.
Nie do końca wierzyłem w jego kwalifikacje, ale Fernando się
uparł i pojechaliśmy do jego znajomego, który nomen omen był dilerem. Ruiz miał
na imię, a swoją działalność gospodarczą
prowadził w piwnicy mieszkania, które dzielił wraz z mamą. Zapach sensi uderzył
mi w nozdrza niczym Chuck Norris z pół obrotu kiedy stanąłem w drzwiach jego
podziemnej kanciapy. Po szybkiej transakcji przeprowadzonej między chłopakami
spytałem go czy nie obawia się, że jego matula schodząc kiedyś po rower czy
większy rondel wyczuje zapach wesołego krzaczka, on na to odparł:
- Nie, no co ty! Ona myśli, że sobie tu po prostu popalam, a
to jej nie przeszkadza.
No, ok.
PS: Imię Ruiz czyta się Portugalii per „chuj”.
Sierpień 2011 roku.
W trakcie powrotu z Berlina wraz z Zajączkiem trafiliśmy na
przemiłego kierowcę, który zabrał nas z Poznania do Warszawy. Niestety, jechaliśmy tam między 1 a 4 rano, zmęczeni dwudniowym wypadem więc strzeliliśmy
sobie małego komara. Obudziliśmy się już w stolicy, gdzie z uśmiechem przywitał
nas kierowca
Marcin.
- Ooo chyba przysnąłem sobie trochę - odparł przebudzający
się właśnie Zając spoglądając przez okno
- No ja też stary. Sorry Marcin, tacy z nas marni kompani.
- Nie szkodzi, też sobie trochę przysnąłem – powiedział z
kamienną twarzą – na szczęście droga była prosta – po czym wybuchł śmiechem skręcając w ulicę Puławską.
Zając się nie śmiał.