Mnie tu już nie ma

Przeprowadziłem się, teraz znajdziecie mnie pod www.zzagranico.pl Tematyka bloga się nie zmienia, gospodarz nadal pozostaje ten sam, ale nowych postów już w tej witrynie nie spotkać

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Życióweczka vol. IV: Fernando do Lady Gagi i śpiący kierowca.

Życióweczka - krótka forma literacka, zawierająca prawdziwe opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka, w tym wypadku o mnie. Ma wydźwięk humorystyczny, może jednak zawierać również pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju.

Dziś dwie życióweczki jedna z Lizbony, druga z autostopowania.




13 lipca 2013 roku.

Chłopak mojej lizbońskiej gospodyni o imieniu Fernando (tak ten od Lady Gagi) bardzo przejął się moim wypadkiem w Hiszpanii. Tak bardzo, że aż zaprowadził mnie do swojego kolegi studiującego medycynę. Ów hombre, ledwo skończył drugi rok studiów, także wiedzę miał mniejszą niż ja, ale po obejrzeniu zdjęcia RTG wypisał mi receptę na dużo słońca i jeszcze więcej marihuany.



Nie do końca wierzyłem w jego kwalifikacje, ale Fernando się uparł i pojechaliśmy do jego znajomego, który nomen omen był dilerem. Ruiz miał na imię, a swoją działalność gospodarczą prowadził w piwnicy mieszkania, które dzielił wraz z mamą. Zapach sensi uderzył mi w nozdrza niczym Chuck Norris z pół obrotu kiedy stanąłem w drzwiach jego podziemnej kanciapy. Po szybkiej transakcji przeprowadzonej między chłopakami spytałem go czy nie obawia się, że jego matula schodząc kiedyś po rower czy większy rondel wyczuje zapach wesołego krzaczka, on na to odparł:

- Nie, no co ty! Ona myśli, że sobie tu po prostu popalam, a to jej nie przeszkadza.

No, ok.

PS: Imię Ruiz czyta się Portugalii per „chuj”.

Sierpień 2011 roku.

W trakcie powrotu z Berlina wraz z Zajączkiem trafiliśmy na przemiłego kierowcę, który zabrał nas z Poznania do Warszawy. Niestety, jechaliśmy tam między 1 a 4 rano, zmęczeni dwudniowym wypadem więc strzeliliśmy sobie małego komara. Obudziliśmy się już w stolicy, gdzie z uśmiechem przywitał nas kierowca 
Marcin.

- Ooo chyba przysnąłem sobie trochę - odparł przebudzający się właśnie Zając spoglądając przez okno
- No ja też stary. Sorry Marcin, tacy z nas marni kompani. 
- Nie szkodzi, też sobie trochę przysnąłem – powiedział z kamienną twarzą – na szczęście droga była prosta – po czym wybuchł śmiechem skręcając w ulicę Puławską. 


Zając się nie śmiał.