Życióweczka - krótka forma literacka, zawierająca prawdziwe opowiadanie o zdarzeniu z życia szarego człowieka, w tym wypadku o mnie. Ma wydźwięk humorystyczny, może jednak zawierać również pierwiastki dydaktyczne. Ma za zadanie przedstawić specyficzny, odmienny od polskiego, nastrój spotykany w innym kraju.
Dziś dwie życióweczki z powrotnej podróży autostopowej i z Amsterdamu.
Lipiec 2011 roku
Po blisko 2 tygodniowej wyprawie po Czecha i
Słowacji wraz z Anią wracaliśmy do Warszawy. Łapaliśmy stopa gdzieś miedzy
Gliwicami a Zabrzem, gdy zatrzymało się przed nami zdezelowane BMW. W środku
siedzieli dwaj weseli mieszkańcy Katowic rytmicznie potrząsający głową w rytm
muzyki: „łub-du łub-łub-łub-dub”. Zaoferowali nam podwózkę do jakieś stacji w
połowie drogi do Częstochowy. Po chwili namysłu przystaliśmy na tą propozycję.
W trakcie jazdy zadawali nam wiele pytań. Byli
wyraźnie zainteresowani naszymi podróżami, przygodami oraz wykazywali się sporą
znajomością geografii Czech. Rozmowa z nim była bardzo luźna i dość zabawna.
Dziwiła mnie jednak, a niepokoiła Anie nadpobudliwość pilota oraz lekkomyślność
kierowcy. Był on wodzirejem naszych dialogów i radia, przez co częściej patrzył
na nas niż na trasę. Do tego machał rękami gestykulując jakby pracował na
lotnisku, jako typ od lądowania samolotów ( ten z dwiema podłużnymi lampami). Jego
pilot, który chyba nazywał się Tomek, również zachowywał nadpobudliwie. To
zaglądał do schowka, to prosił nas o podanie jakiś toreb leżących za jego
fotelem, a to spytał głośno:
- Ej stary gdzie są nasze piguły?! - Zrozumieliśmy
momentalnie, czemu ta podróż wygląda tak a nie inaczej.
Okazało się, że zgarnęła nas para napigułowanych
dresów jeżdżąca starym BMW. Byli bardzo mili, ale mimo wszystko trochę nas to
zaniepokoiło. Na szczęście dojeżdżaliśmy już do stacji, na której mieliśmy się
rozstać. Nim jednak to nastąpiło posłuchaliśmy jak to jeden z nich ( już nie
pamiętam, który) zajmuje się w Zabrzu „trenerką”, czyli uczy grać w piłkę
dzieciak w przedziale 8-13 lat. Fajnie.
27 czerwca 2013 roku
Czyli dokładnie w historycznym Dniu Królowej, kiedy
to doszło do abdykacji królowej Beatrix i koronacji księcia Wilhelma, zostałem
obdarowany paroma kilogramami w środku Amsterdamu. Całe miasto tego dnia było
wypełniony świętującymi oraz pilnującymi ich policjantami. Wróciliśmy właśnie
promem z NDSM, gdy przy ulicy Westerdoksvijk ubrany na jaskrawo pomarańczowo
mężczyzna wręczył mi tekturowe pudełko. Otrzymałem jeszcze trzy kolejne nim
dowiedziałem się, co jest w środku i czemu je dostałem.
Okazało się, że była to darmowa kawa rozdawana dla
„ludu” w imieniu nowo koronowanego króla. Wilhelm (a raczej jego doradcy) uznał,
że będzie to świetny gest w kierunku zalkoholizowanych Holendrów i turystów.
Oczywiście kawa była rozpuszczalna oraz średniej jakości, ale gest władcy godny
jest pochwały. Moi współtowarzysze również zgarnęli darmową kawkę, choć okazali się być mniej zachłanni niż ja i zadowolili się jednym pudełeczkiem. Parę set metrów dalej ubiłem deal życia wymieniając kilogram
kawy na litr różowego wina z jakąś pijaną Angielką, także dla mnie były to
win-win.